Doktor wszech nauk medycznych Jan Kowalski słysząc tę prośbę omal nie zakrztusił się koniakiem (jednym z licznych dowodów wdzięczności jego pacjentów). – Chyba żartujesz, albo boisz się zemsty rogaczy, czyli mężów swych licznych kochanek – odparł zdumiony. Powód zdumienia doktora Jana był jak najbardziej zrozumiały, bowiem kolega proszący go o przysługę, od lat znany był w Łysie i kasztelani ze swych erotycznych sukcesów, zaś legendarny agent Tomek mógłby pobierać u niego nauki w przedmiocie sztuka uwodzenia.
- Te pogłoski o moich rzekomych podbojach miłosnych są nieprawdziwe. No, może mocno przesadzone. A takie zaświadczenie potrzebne mi jest na wszelki wypadek, gdyby moi konkurenci do fotela kasztelana rozpowszechniali je w czasie kampanii wyborczej.
- Teraz rozumiem dlaczego twój główny rywal do tej godności prosił jednego z mych kolegów o wydanie mu orzeczenia stwierdzającego, że z uwagi na stan zdrowia od lat nie wziął do ust ani kropli alkoholu – stwierdził zadowolony z odkrycia doktor.
- To był z pewnością ten pijaczyna… - kandydat na kasztelana nie zdążył wymienić nazwiska, gdyż lekarz przerwał mu cytatem w języku starożytnych Rzymian: - Nomina sunt odiosa!, czyli „nie należy wymieniać nazwisk”.
* * *
Niedzielny obiad spożywany w gronie rodziny zbliżał się ku końcowi, czyli deserowi, gdy merowa Julita Karczewska niespodziewanie zakomunikowała najbliższym – Kochani, dokąd będę merową wasza ulica i jej okolice nie będą remontowane ani upiększane. Przykro mi, ale nie chcę aby posądzano mnie o nepotyzm. – Ależ Julitko tutaj mieszka prócz nas parę setek obywateli, a ulica jest w opłakanym stanie, zaś podwórka w jeszcze gorszym – oburzył się stryj Walenty. – Trudno. Teraz są takie czasy, że rodziny polityków powinny żyć w ubóstwie, a mieszkać slumsach – ze łzami w oczach odparła merowa.
* * *
- Bardzo proszę pana dyrektora, aby moja córka i syn w tym roku nie otrzymali świadectwa z czerwonym paskiem – zwrócił się do dyrektora elitarnego łyskiego gimnazjum kandydat na lokalnego parlamentarzystę kolejnej kadencji i aktualny szef jednej z komisji parlamentu grodzkiego.
- Ależ proszę pana, oni są wzorowymi uczniami i pozbawienie ich należnego wyróżnienia byłoby dla nich krzywdą – zaprotestował dyrektor.
- Nic się nie stanie. Nadmiar wyróżnień może moim potomkom przewrócić w głowie. Nie chciałbym, aby moi polityczni przeciwnicy rozgłaszali, iż sukcesy szkolne mych dzieci są efektem piastowanej przeze mnie godności. Zresztą czerwony pasek źle mi się kojarzy. Stąd ta prośba – trwał przy swoim aktualny i chyba przyszły łyski prominent.
* * *
- Poszperaj w „Naszej klasie” i wynotuj wszystkich mych kolegów z podstawówki, gimnazjum i liceum. Jak znajdziesz wśród nich księży i wybitnych działaczy naszej partii, to ustal ich adresy i skontaktuj mnie z nimi. Pozostałych sprawdź, czy byli lub nie są zamieszani w jakieś afery albo inne machlojki. Jeśli tak, to wykreśl moje nazwisko z tego portalu, gdyż brzydzę się ich nawet wirtualnego towarzystwa – polecił swemu zaufanemu urzędnikowi mer jednego z miast Łyskiego Księstwa Stawów i Pagórków.
Takie to asekuracyjne pomysły usiłują wcielić w życie kandydaci do lokalnych samorządów. Przezorność ta jest z wszech miar uzasadniona i oparta na obserwacji aktualnych wydarzeń w politycznej elicie naszego kraju. I nie ma co współczuć rodzinom i dawnym kolegom kandydatów do parlamentarnych foteli, bowiem życie dowodzi, iż nie koledzy, nie rodzina tylko starostwo i gmina jest obecnie najważniejszym cele życiowym osobistości parających się polityką. Choćby lokalną, ale polityką, która przecież ma służyć całej ludzkości. A jeśli tak, to i kumplom i rodzinie wybrańców tej ludzkości.